wtorek, 19 sierpnia 2014

VHILS  @ EDP Foundattion


Z pracami Vhilsa mam podobny problem, jak z parówkami - wolałbym nie wiedzieć, jak się je robi. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem pracę Alexandra Farto w Internecie, pomyślałem sobie "wow". Kiedy zobaczyłem pierwszą z nich na żywo, pomyślałem "WOW!". Niestety, potem dwukrotnie zobaczyłem, jak Vhils pracuje. Przepis  na te (przywołując Wychowanych Na Błędach) "w betonie wyryte twarze" jest nieco rozczarowujący:

1. Znajdź w okolicy starszego człowieka o ilości zmarszczek sugerującej, że wiele w życiu przeszedł
2. Zrób mu zdjęcie i przepuść je przez filtr "posterize - level 2" w Photoshopie
3. Wyświetl to na wybranej ścianie z rzutnika wideo
4. Każ asystentom odkuć z tynku wszystkie ciemne miejsca na obrazku
5. Idź na piwo i wróć, gdy skończą. Ewentualnie zostaw pracujących asystentów, leć na następną fuchę na drugi koniec świata i już nie wracaj.

W efekcie kilkudziesięciokrotnego powtórzenia tego algorytmu 27-letni Alexander Farto a.k.a. Vhils stał się portugalskim, eksportowym dobrem narodowym i uhonorowany został indywidualną wystawą, zajmującą cały budynek Museu da Eletricidade w Lisbonie.



Przestronne sale wystawowe w dawnej miejskiej elektrowni pomieściły - zaskoczenia jednak nie ma - kilkadziesiąt twarzy wyrytych, wyskrobanych, wyrżniętych i wytrawionych na przeróżnych podłożach: starych drzwiach, miedzianych płytach, drewnianych panelach i zbitkach materiałów, w sposób budzący nieuniknione skojarzenia z twórczością Faile.






Twarze migają też na telewizorach przysłoniętych odpowiednio powycinanymi blachami, jest również mega-twarz wycięta laserowym ploterem w bloku styropianu w takiej skali, że aby zyskać perspektywę umożliwiającą jej percepcję, zbudowano taras nadwieszony 10 metrów nad podłogą hali.




Na okrasę, w osobnej sali można zobaczyć pocięty niczym cebula w kostkę, pomalowany na biało i podwieszony pod sufitem wagon metra, sprawiający wrażenie masy żelastwa walącego się na głowy widzów wystawy. Białe boki wagonu aż proszą się o stagowanie, ale akurat w tej sali strażnicy są wyjątkowo czujni.

Ten eksponat, nawiązujący prawdopodobnie do graficiarskich początków Vhilsa, wywołał we mnie  skojarzenie z robotem z telewizorów, znanym z pamiętnej wystawą Mr. Brainwasha, uwiecznionej na filmie "Wyjście przez sklep z pamiątkami". Robot też był duży, spektakularny i nie wiadomo po co. Od tego momentu myśl o jakiejś paraleli łączącej Mr. Brainwasha z Vhilsem już mnie nie opuszczała.



Reasumując: wystawa pana Farto w Museu da Eletricidade jest nudna i pompatyczna niczym stała ekspozycja w MS2. Twórczość niespełna 30-letniego artysty, który rozgłos zdobył działając na ulicach, zaprezentowana została w sposób odpowiedni dla dokonań sędziwego klasyka malarstwa pejzażowego.

Vhils leci (skutecznie) na jednym i tym samym patencie od początku swojej kariery, od czasu do czasu dodając do obrazka jakiś wzorek albo zmieniając podłoże, żeby coś się jednak działo. Jakiejś głębszej myśli czy refleksji nie ma w tym za grosz i nie pomaga nawet społeczny kontekst, dopisany do części prac, oparty na kolejnym patencie: lećmy tam, gdzie wyburzają jakieś favele albo slumsy, weźmy jakiegoś starszego człowieka, którego stamtąd właśnie wyrzucają i wykujmy jego twarz na pobliskiej ścianie wg algorytmu nr 1.

Niemniej, jeśli ktoś zawita wakacyjnie do Lizbony, wpaść i zobaczyć warto, zwłaszcza że wpuszczają za darmo a obrazki są w sumie całkiem spoko.

[MR]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz