wtorek, 4 marca 2014

SZYMAN NA FALI


Zwiedzanie wystawy Szymana w gdyńskiej Tubazie z panami Warasem i Wabikiem przypominało nieco semestralną korektę na wydziale grafiki. Dyskusja toczyła się wokół niuansów projektowych, poprawności zastosowanych fontów i sposobu rozmieszczenia prac na ścianach. Moim zdaniem nie należy oceniać dorobku Szymana z tej perspektywy, choć pozbawiając swoje prace ulicznego kontekstu i prezentując je w formie klasycznej wystawy, Szyman aż prosi się o taką belferską recenzję.

Ja cenię Szymana właśnie za to, co robi na ulicy. Niegdyś reprezentant oldschoolowego szablonu, od kilku lat konsekwentnie (zdaniem niektórych - zbyt konsekwentnie) i bez wątpienia szczerze kroczy drogą wytyczoną przez Sheparda Faireya. Moim zdaniem, wyczuwalne pokrewieństwo estetyki obu panów jest dopuszczalne. Nikt nie oskarża przecież naszych rodzimych, jakże hołubionych graffuturystów, że ich produkcje są do czegoś podobne. Styl grafik Szymana jest atrakcyjny, rozpoznawalny i konsekwentny, opanowanie warsztatu sitodrukowego bez zarzutu, a konsekwencja w działaniu na ulicach - godna szacunku. I ona właśnie stanowi największą siłę tego twórcy.

Roman Cieślewicz, czołowy przedstawiciel polsklej szkoły plakatu miał ponoć powiedzieć, że dobry plakacista musi być chuliganem na ulicy. Miał oczywiście na myśli chuligaństwo ograniczone do wymiaru arkusza papieru, bo sformatowaną dystrybucję tej chuligańskiej energii na ulicach miast zapewniał w tamtych czasach tzw. system. Dzisiejsi twórcy nielegalnej, ulicznej grafiki poszerzyli zakres chuligaństwa równiez na obszar dystrybucji - i bez tego aspektu działalności nie można oceniać twórczości Szymana.

Tago właśnie zabrakło mi na wystawie - szerszego przywołania kwestii dystrybucji, sposobu kompozycji i montażu autorskich plakatów na ulicach. Jeśli obejrzy się zdjęcia dokumentujące ten aspekt twórczości Szymana, widać wyraźnie, że stanowi on być może najważniejszą część jego działań - a co najmniej równie ważną, jak sama grafika prac, które zobaczyć można na wystawie.

Niestety, nie mogliśmy już zobaczyć takich smaczków, jak mapping 3D czy szklany adapter - te atrakcje dostępne były tylko dla gości wernisażu. Szkoda, bez nich ekspozycja w Tubazie jest na pewno nieco mniej ciekawa, choć z pewnością nadal warta odwiedzenia.

[MR]







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz