W dn. 13.10. wzięliśmy udział w całodziennej konferencji naukowej na ASP, poświęconej street artowi, pt. "Między wolnością a anarchią". W części dotyczącej przenikania się street artu i reklamy, a zwłaszcza zawłaszczania technik street artowych przez reklamę, doszło do dość ostrej wymiany zdań pomiędzy naszym przedstawicielem a reprezentantami świata reklamy. Polecamy artykuł Dariusza Bartoszewicza z Gazety Wyborczej na ten temat, który można przeczytać TU.
Oto fragmenty artykułu:
“Gorsze szkody zbuntowanym twórcom działającym w przestrzeni miasta przynosi świat reklamy, który z chęcią stosuje podobne chwyty. - Street art i reklama bardzo się lubią i wzajemnie uzupełniają, pasują do siebie, przenikają się. Uznawanie street artu za sztukę anarchistyczną jest błędem. Street art już jest skomercjalizowany - przekonywał Sławomir Wojtkowski z Warszawskiej Szkoły Reklamy.
Wyświetlał na ekranie vlepki, murale, graffiti reklamujące np. napoje gazowane. - Różnimy się tym, że mamy większy budżet i dodajemy logo. Malowane szablony na chodnikach, marketing partyzancki i wirusowy też się dobrze sprawdza - przekonywał.
- To reklama nielegalna. Te napisy z szablonów KLM, MD, 36,6, Heya, które potem tak trudno usunąć z chodników - protestowała Elżbieta Dymna ze stowarzyszenia MiastoMojeAwNim.pl.
- W świetle polskiego prawa i luk w nim to działanie legalne - bronił się Wojtkowski.
- Nieprawda! Przestrzeń publiczna nie jest niczyja, ma gospodarza. Reklamę na chodniku można umieścić tylko za zgodą zarządcy pasa drogi. A gdyby przy okazji takiego “guerilla marketingu” ktoś mazał nam po samochodzie? Albo po torbach i ubraniach? - irytował się Tomasz Gamdzyk z miejskiego wydziału estetyki.”
wtorek, 13 października 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz